czwartek, 24 lipca 2014

Kolejne załogi na Tobiasie



Na Tobiasie zmieniają się kolejne załogi. Jedne mają szczęście pływać w silnych wiatrach. I dzięki nim pokonywać spore odległości. Inne zaś, dopada flauta i smętne człapanie na silniku. Jedyną wtedy pociechą jest łapanie dorszy, czego przy silnym wietrze nie uda się robić. Cóż pogody się nie zamówi i nie zaczaruje. Jadąc na rejs trzeba zdać
się na łut szczęścia. I wierzyć, że wiatr będzie.
Bywa tak, że zaplanowana w listopadzie poprzedniego roku trasa,  gdy nadejdzie termin rejsu,  z powodu przeciwnych wiatrów lub flauty, jest niemożliwa do zrealizowania. Tak naprawdę pewny jest port startu i powrotu. Wiadomo, że jacht żaglowy to nie prom poruszający się niezmienną, zaplanowaną trasą.  Że do życia, potrzebny jest mu silny wiatr i to najlepiej z dobrego kierunku. Morze jednak uczy pokory i tego, że nie zawsze osiąga się zamierzony cel  i nie zawsze się płynie w kierunku, który sobie założyliśmy.







Bałtyk Zachodni i Południowy jest bardzo urozmaiconym i wygodnym do żeglugi akwenem. I jeśli wieje NW to płyniemy w stronę Karlskrony i Olandii. Jeśli zaś NE to ciągniemy do Kopenhagi i Hesinghoru. Pozostałe kierunki, gdy wychodzimy z polskiego wybrzeża są zawsze korzystne.

Jeśli załoga jest pierwszy raz na morzu, a ono się sroży, to pierwszego dnia, robimy krótką trasę
do leżącego na Rugii, Sassnitz. Jeśli zaś załoga ma świadomość, że „najtrudniej przeżyć trzy pierwsze dni” jak śpiewa Jurek Poręba i nie robi z tego powodu kwestii, to pomimo nawet silnego zafalowania i początkowych niedogodności związanych z chorobą morską, można wybrać się dalej, popłynąć od razu na Bornholm lub ku południowym wybrzeżom szwedzkim.  Jeśli załoga wytrzyma, to jacht na pewno da radę!
Oczywiście nigdy nie zapominamy o tym, 
że pływamy dla przyjemności, a nie za karę. Choć czasami, osobom postronnym, patrzącym na to jak jesteśmy przemoczeni, zmarznięci i zmęczeni, do głowy nie przyjdzie, że my to wszystko robimy „for fun”. Bo poradzenie sobie z własnymi słabościami w ciężkich warunkach, daje właśnie to poczucie zadowolenia i satysfakcji.  Pewnie, że zawsze można iść położyć się
w koję i odpocząć. Ale ważne, by wyjść z powrotem na pokład w dobrym humorze, chwycić ster
i wypatrywać horyzontu oraz zająć się normalnym pokładowym życiem.  


W portach o tej porze roku tłok, bywa, że łódki stoją burta
w burtę.  A i znajomych żeglarzy pełno. Wieczorem można sobie usiąść przy grillu, szanty pośpiewać i posłuchać morskich opowieści. 

tłok na Christianso
 I pokazać załodze jakie fajne jest żeglarskie życie. Tydzień pływania szybko mija i już trzeba wracać na polskie wybrzeże! Ano takie tygodniowe rejsy pozostawiają niedosyt! Bo kiedy organizm przyzwyczai się do rozkołysanego świata, to trzeba już wracać! Pośpiech dopada człowieka już nawet na morzu!
A jeszcze gorzej, gdy morze gładkie jak stół, a mil do portu kolejnego zaokrętowania przed nami sporo. Tobias wobec flauty jest bezradny i pozostaje odpalić dieselgrota.  No cóż, pływania na silniku nikt nie lubi, i tylko trzeba mieć nadzieję, że wiatr znów wróci pełen sił i wypoczęty i dmuchnie w żagle!


Głuptak na Christianso
W morzu
Svaneke - Bornholm
Hammerhavn - Bornholm
Borgholm - Olandia
W morzu jest super!












poniedziałek, 14 lipca 2014

Olandia


Kalmar Sund, przywitał Tobiasa zmienną aurą, silnym fordewindem i … wyrwanym z bomu zaczepem obciągacza. Cóż, morze i wiatr, lubią płatać psikusy w najmniej oczekiwanych momentach! Wszelkie potrzebne narzędzia, wożę zawsze ze sobą, więc awarię udało się usunąć na wodzie i można było spokojnie zjeść  śniadanie. Mijając płycizny i ustawione na nich wiatraki płynęliśmy już bez przeszkód w stronę Kalmaru.  



 W Kalmarze stanęliśmy późnym wieczorem. To jedno z większych miast w Smalandii, bogate
w ciekawe obiekty architektoniczne m.in.: fortecę graniczną, drewnianą starówkę, imponującą katedrę oraz unikalną miejską drewnianą pralnię z lat 20-tych XX w. Korzystając z typowego o tej porze roku braku nocnych ciemności, pognaliśmy zwiedzić warowny zamek z XII, który już z morza zrobił na nas wrażenie.
Poprzez kolejne rozbudowy stał się on potężną warownią i zyskał sławę najbardziej niedostępnego zamku w Królestwie. W 1523 roku królem Szwecji został Gustaw Waza, który przebudował zamek, dzięki czemu dziś możemy podziwiać jego piękny renesansowy charakter w najdrobniejszych detalach.


zamek w Kalmarze
 Niespodziewaną dla nas atrakcją, były stada królików, mieszkających w różnych zakamarkach fortecy i bezceremonialnie kopiące swoje nory w wałach obronnych! Port w Kalmarze bardzo przyjemny, palmy na nabrzeżu – w donicach, ale zawsze :-), a łazienkach dodatkowo można skorzystać z sauny. 

port z palmami w tle
Nie zabawiliśmy tu jednak długo, naszym celem było Visby. W dalszą drogę wyruszyliśmy około siódmej rano. Prognoza pogody była korzystna, nic nie zapowiadało sztormu ani takiego kierunku wiatru, który w efekcie uniemożliwił nam  dotarcie do celu. Początkowo towarzyszyła nam piękna pogoda, która stopniowo zmieniała swoje oblicze na burzowe i coraz bardziej pochmurne. Płynąc Kalmar Sundem, przyglądaliśmy się z morza Olandii – drugiej co do wielkości bałtyckiej wyspie. Teren Olandii jest zupełnie płaski, z największym wzniesieniem 55 m n.p.m.  Ze stałym lądem łączy ją do niedawna najdłuższy w Europie, przerzucony nad cieśniną, sześciokilometrowy most Őlandbron, który mijaliśmy wypływając z Kalmaru.

               
Most Olandzki

 Niegdyś Olandia była królewskim terenem łowieckim, a mieszkających tu ludzi obowiązywało bardzo rygorystyczne prawo. Dziś zachwyca różnorodnymi krajobrazami, wpisanymi na  Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz bogactwem flory i fauny. Morze wokół niej jest płytkie, pełne kamiennych mielizn i słabo widocznych tyczek znaków kardynalnych. Cieśnina stanowi więc bardzo dobre miejsce do ćwiczenia nawigacji, zwłaszcza nocą i podczas halsówki, o czym mieliśmy się wkrótce bardzo dobrze przekonać.  

Błękitna Panna

Już przy wyjściu z Cieśniny, mijając po lewo uroczą wyspę Blä Jungfrun (Błękitna Panna), która jest również parkiem narodowym, zaczęło się rozwiewać. W nocy podpłynęliśmy pod Gotlandię, ale wiatr zmienił kierunek i zniósł nas 11mil poniżej portu. Nad ranem zaś stężał i halsowanie się pod rozdmuchującą się dziesiątkę nie miało sensu. Zrobiliśmy zwrot na Kalmar Sund, by poszukać „cichego portu”. Przepłynąwszy 150 mil, po kilkudziesięciu godzinach żeglugi w ciężkich warunkach, zmoczeni deszczem i bryzgami fal, zmęczeni, ale szczęśliwi i zadowoleni z przeżytej przygody zacumowaliśmy w porcie Borgholm na Olandii, odległym od Kalmaru, z którego wypłynęliśmy  dnia poprzedniego  o 16 mil! Tak to już jest na morzu, że zazwyczaj wiatru jest albo za dużo, albo za mało i zwykle nie z tego kierunku, który nas najbardziej  interesuje! I trzeba to przyjąć z pokorą!  

 
 Rozwiesiliśmy więc  tylko „pranie” i poszliśmy spać, a w zasadzie padliśmy w koje na 12 godzin. Następny dzień był dla nas dniem odpoczynkowym. Bez lin, bez wiatru, bez żagli i obowiązków! Pełen relaks i wycieczka krajoznawcza. Czyli na zamek, który wznosił się nad portem. Zamek Borgholm w czasach swej świetności był potężną budowlą i jednym z najważniejszych zamków Królestwa. Jego historia sięga  XII wieku, a w XVI i XVII znaczenie go rozbudowano, umacniając fortyfikacje. Wielokrotnie był trawiony przez pożary, po których obecnie pozostały już tylko ogromne, ale dobrze zachowane ruiny. Bilet wstępu za 70 koron nie odstrasza ceną. W okolicy zamku mieści się Solliden Slott - letnia rezydencja Rodziny Królewskiej, słynąca ze swych  ogrodów. 






 

 
                                       ruiny zamku w Borgholmie i okolice 
Obierając już kurs powrotny, ostatnim naszym przystankiem na Olandii, był położony na południu wyspy, maluśki Groenhoegen.  Porcik to spokojna, cicha okolica, przesympatyczny, zawsze chętny do pomocy żeglarzom bosman i fajny socjal (A to dla nas żeglarzy podstawa egzystencji!). 
W osadzie, bo trudno ją nazwać miasteczkiem, jeden sklep z wypożyczalnią rowerów. I co ciekawsze! Kilka, samoobsługowych antykwariatów ze starociami. Warto więc zabrać ze sobą trochę koron, bo ceny zupełnie przystępne. 

Tobias w Groenhoegen
 Południowa część wyspy to teren, w którym dominują przestrzenie pastwisk i stepu. Stora Alvaret jest unikalnym obszarem wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO ze względu na niespotykany nigdzie indziej w Europie biotop - rozległe pastwiska, poprzedzielane kamiennymi murkami i ubogą roślinność. Dzięki wapiennemu podłożu i warunkom klimatycznym występuje tam aż 30 odmian orchidei. Ponadto atrakcją okolicy jest zrekonstruowany, kamienno ziemny gród Wikingów Eketorp .
W okresie wakacyjnym, zwiedzając go, można spróbować strzelania z łuku, wypieku własnoręcznie zrobionych podpłomyków, lub przyjrzeć się wykuwaniu białej broni. W zwiedzaniu będą nam towarzyszyć owce, kozy i biało czarne świnki, domagające się drapania za uszami. Wewnątrz skał osadowych, z których zbudowany jest gród, można dostrzec  skamieniałe szkielety głowonogów, małży i innych kopalnych zwierząt.




                                                               Eketorps borg i skamieniałości w skałach

 Przybrzeżne obszary południowego krańca wyspy są siedliskiem tysięcy ptaków migrujących, oraz miejscem gniazdowania ptaków morskich i brodzących. Rezerwat Ottenby to jedno z najlepszych miejsc do obserwacji ptaków w Szwecji. Po całym parku poprowadzonych jest wiele ścieżek z przygotowanymi miejscami  obserwacyjnymi. Południowy kraniec wyspy wyznacza latarnia Jan Lange z 1785r.


Stora Alvaret

Do Groenhoegen, można dotrzeć w rejsie tygodniowym. Jednak Kalmar i zwłaszcza Borgholm czy północna Olandia  wymagają dłuższego rejsu. Jesienią, we wrześniu popłyniemy raz jeszcze w te okolice. Celem naszym będzie Gotlandia, ale z przyjemnością w drodze powrotnej odwiedzimy Olandię.  Jest tam jeszcze sporo do obejrzenia. Na północnym krańcu wyspy znajduje się Trollskogen – Las Trolli. Drzewa, głównie iglaste są tu powyginane w rozmaite kształty tworzą bajkowy krajobraz, jakby wyjęty  z powieści Tolkiena.  Na plaży w Byrum natomiast znajdują się strzępiaste skały wapienno-marglowe o nazwie „raukar”, tworzące fantazyjne formacje skalne wyżłobione przez uderzające o brzeg fale. Kamienny most prowadzi na maleńką wysepkę północnego krańca Olandii, gdzie stoi latarnia morska Erika Långe z 1845 roku.

typowe zabudowania
Kilka kilometrów na północ od portu Byxelkrok znajduje się wielkie pole gruzu skał wapiennych na nasypach rozpostartych wzdłuż brzegu morza, które w pełni lata pola niebieszczą się morzem kwiatów żmijowca zwyczajnego i zostały one nazwane „Polami Neptuna”. Zakochani w Olandii Szwedzi powiadają, że wyspa ta jest pozostałością wielkiego motyla, któremu odpadły skrzydła i zakończył swój lot w morzu. Nam również Olandia bardzo przypadła do serca!
W tym dwutygodniowym rejsie przepłynęliśmy blisko 700 mil, spędziliśmy sporo godzin za sterem podczas jakże różnych warunków na morzu, nie ominęły nas czerwcowe burze ani sztorm. Odwiedziliśmy mnóstwo ciekawych miejsc, przesiąkniętych duchem historii.  Klimat Olandii tworzy unikalne połączenie nieskażonej przyrody
i majestatycznych średniowiecznych zabudowań. Wyspa z niezliczona rzeszą wiatraków, kamieni runicznych
i kręgów magicznych przypomina o zamierzchłych czasach, które tu można przeżyć ponownie. Nasza wyprawa to kawał doświadczenia, morskiej przygody i  niezapomniane obrazy, które choć trochę staraliśmy się uwiecznić na fotografiach.


Blä Jungfrun
wiatraki na wodzie
Groenhoegen
Erika Lange i północny kraniec wyspy

Jesienią znów obierzemy kurs na Olandię i Gotlandię

wtorek, 8 lipca 2014

Kot musi odejść!


Nie da się z Gamoniem pływać! Na początku sprawiał on wrażenie, że jest zadowolony z życia na łódce. Niby trochę marudził gdy był odpalany silnik. I z tej okazji próbował czmychnąć na ląd. Jednak później przyzwyczaił się do hałasów. Przy startowaniu z portu, przestał uciekać i nawet, chować się za lodówkę. Leżał sobie spokojnie na prawej górnej koi. I ze stoicyzmem przyglądał się nawet pracującemu odkurzaczowi. W drodze, wychodził na pokład. Spacerował po deku, wylegiwał się pod owiewką. Wydawało się, że po życiu w wiejskim domu i następnie na czwartym piętrze w bloku, życie łódce zaczęło mu odpowiadać. „Z ludział”. Czyli przestał bać się obcych na pokładzie. Choć na lądzie nadal pozostał 
 nieufny do nieznanych mu osób.


Rok temu jednak, nastąpiła w nim zmiana. I z biegiem czasu, wyraźnie się ona pogłębia!
 Dokładnie rok temu, czyli na przełomie czerwca i lipca, pływaliśmy w ciężkich warunkach. Przez kolejne dwa tygodnie, ciągle sztormy, burze i tarzanie! Jeszcze dodatkowo, kąpiel w przykrytej „filmem” z ropy, portowiance we Władysławowie. Oczywiście, pomimo dogłębnego wycierania ręcznikiem i tak Gabryś się wylizał, co nie wyszło mu na zdrowie żołądkowe. 

Wysiadać z łódki, chciał już w Groenhoegen na 
Olandii. Ale tam swoje stresy odreagował na szwedzkich, dwóch, Bogu ducha winnych, miniaturkach szpiców. Gdy opadły go pod śmietnikiem, wtrzepał im jak husaria Czarnieckiego, Szwedom w bitwie pod Warką! :-)
Trochę się po tym odprężył. Cóż z tego, jeśli zaraz pod Christianso dorwała nas burza! I sam widziałem, jak źle uwiązany stołek nawigacyjny, ganiał go po mesie!

 
Gabryś, definitywnie wysiadł w Svaneke na Bornholmie. Nie była to ucieczka. Po prostu, gdy rano chcieliśmy odpłynąć, najadł się i wysiadł!
Wracałem do Svaneke przy kolejnych rejsach. Szukałem go po zaułkach i ogródkach, „kicikiciałem” nocami. - Bez skutku! Aż po trzech tygodniach, sam wrócił! Przybiegł do portu głodny i stęskniony. Dostał jeść i został wygłaskany i wypieszczony przez całą załogę. No i przez pewien czas trzymał się łódki i nie protestował przeciwko żeglarstwu.
Jednak w tym roku, Kot się wycwanił! Gdy zaczyna się krzątanina, związana z przygotowaniem do drogi, Kocisko próbuje czmychnąć z łódki. I co raz częściej mu się to udaje. Nawet wie, kiedy mamy zamiar płynąć, a kiedy nie! Bo gdy planujemy całodniowy postój w porcie, nic rano z koi go nie ruszy. A gdy mamy zamiar wypłynąć, zwiewa!
On po prostu nie chce pływać!!!



No i mam z nim problem. Bo do jesieni będzie musiał wrócić do mieszkania na czwartym piętrze. A już po tygodniu, dostaje w nim szału! Może też pojechać na wieś. Ale tam będzie wśród obcych ludzi i na dokładkę z ósemką kotów, które „miastowego” przyjmą co najmniej chłodno! 
Oczywiście, gdy na zimę wrócę do Dąbia, zabiorę go na przystań. I całą zimę, tak jak poprzednie, będzie sobie biegać po dworze lub spać przy piecu w mesie. 
Teraz jednak muszę go skreślić z listy załogi. Nic bowiem na siłę! Bo jeśli ktoś żeglarstwa nie kocha, to udawanie na nic się zda. Morze wszystko zweryfikuje!



środa, 2 lipca 2014


16Mm w 35 godzin!
Silny, do 35kt, północny z lekkim odchyleniem na wschód wiatr, stopniowo tężał. Pchał on przed sobą wysokie, szare wały wody, zwieńczone białymi grzywami piany. Tobias miękko brał nadchodzące fale, przecinając dziobem ich grzbiety. Jego kadłub, wspinał się wysoko na kolejne góry wody, by po chwili, jak szusujący ze stromego stoku narciarz, spłynąć w głębokie, wodne doliny. Taka jazda trwała już od wielu godzin. Zaraz po minęciu północnego krańca Olandii, wiatr zaczął przybierać na sile tak, że musieliśmy schować bezana i zarefować Gienię. Grot dawno już związany na bomie, nie brał udziału w tej zabawie. Szliśmy dość korzystnym bajdewindem i nasza odległość od Visby, szybko się zmniejszała. Na horyzoncie ukazały się już światła masztów przekaźnikowych, stojących na zachodnim brzegu Gotlandii. Widzieliśmy je na prawo od want grota. A więc kurs do portu mięliśmy prawidłowy.

                                  

                                           



 Jednak, jak to na morzu bywa, wiatr zorientował się, że może z nami się pobawić. No i odszedł trochę na wschód. Później jeszcze trochę i jeszcze trochę. I stężał do 40kt. Światła masztów tym razem znalazły się przed dziobem Tobiasa. A to niestety znaczyło spychanie nas z wyznaczonego kursu. Z narastającym żalem obserwowałem jak nasza pozycja na mapie, choć co raz bliższa brzegu, oddala na południe się od Visby. Halsówka w tych warunkach nie miała sensu. A szukanie schronienia w Klintehamn, przy tak silnym wietrze, uznałem za zbyt ryzykowne. Na pięć mil od zachodniego brzegu Gotlandii, podjąłem decyzję o powrocie. 
Pierwsze dwie próby zwrotu przez sztag, nie powiodły się. Dopiero trzecia, wspomagana silnikiem przebiegła gładko. I już po chwili, pięknym silnym baksztagiem, wiatr stężał w międzyczasie do 44kt, pruliśmy fale z powrotem do Kalmar Sundu.

                                     


                                              
Po kilku godzinach żeglugi, odwróceni już do wiatru rufą i wyprzedzani przetaczającymi się  pod Tobiasem górami wody, sunęliśmy w stronę Kalmaru, z którego wyszliśmy o świcie, poprzedniego dnia. Naszym celem, tym razem był port w Borgholmie. Pierwsza na tej trasie, dostępna przy tak wysokiej fali, przystań na Olandii.
Późnym popołudniem staliśmy wreszcie na cumach. Po 35 godzinach i przepłynięciu 150 Mm osiągnęliśmy port, oddalony o 16Mm od punktu wyjścia! Cóż tak bywa na morzu. Nie wolno upierać się przy założonych planach. I trzeba umieć podjąć decyzję o odwrocie. Za to jak najbardziej zasłużyliśmy, na wzniesienie tradycyjnego toastu: „za cudowne ocalenie” :)

                                          

                                                          ....suszymy rzeczy i śpimy 12 godzin....

                                                     
                                                                                       ....a dzielny Tobias odpoczywa.

Dodatkową nagrodą za całą mitręgę, zmęczenie, siniaki i stresy, była wycieczka następnego dnia do wspaniałych, malowniczo położonych ruin zamku w Borgholmie. 
Jesienią, we wrześniu, jeszcze raz podejmiemy próbę „zdobycia” Visby na Gotlandii. I oczywiście powtórzymy Kalmar Sund z zamkiem w Borgholmie i Kalmarze. Oraz grodziskiem Wikingów w Groenhoegen na południu Olandii.
We wrześniu też możemy liczyć na silne wiatry. I oby były one bardziej korzystnie niż w czasie minionego rejsu.

Blä Jungfrun czyli  Błękitna  Panna - mała wyspa - park narodowy - między Olandią a Szwecją

 co chwilę dostajemy prysznic z nieba 


                                                            chmury tworzą niesamowite pejzaże - za nami Łódź Wikingów
 

                                                                                zaczyna się rozwiewać.....

                                                                    
                                                                  a potem przed nami rosną góry wody