Dokąd pływamy

 
Południowa Szwecja od Ystad do Karlskrony.

Ystad

Basen jachtowy
Port na północ od Świnoujścia. Sto mil przez morze i jesteśmy! W dobrych warunkach wejście jest łatwe. Ale w czasie silnych wiatrów z południowo-zachodniej ćwiartki, lepiej zrezygnować z cumowania w porcie jachtowym. W główkach jest płytko i na wypiętrzonej fali możemy zahaczyć o kamieniste dno. W takiej sytuacji należy szukać schronienia za falochronami portu handlowego, niestety nie mamy tam zapewnionego zaplecza socjalnego! W porcie jachtowym jest sporo miejsc do cumowania. Dobrze rozwinięty socjal z sauną włącznie, zapewnia miły wypoczynek po morskiej wędrówce.

Deptak w deszczu
Miasto jest ciekawe. Zwłaszcza pięknie zachowana starówka (Szwecję ominęła większość europejskich wojen). Niewysokie kamieniczki, ciasno przylegające jedna do drugiej, średniowieczny kompleks klasztorny i nowszy kościół na głównym placu miasteczka. Deptak handlowy z cenami „z kosmosu”, kilka marketów itd. Oczywiście, jak to w Szwecji, nie należy się nastawiać na zakup alkoholi. Można ewentualnie spróbować słabego, dwuprocentowego piwa. Mocniejsze alkohole są tylko w wyznaczonych sklepach i odstraszają swoją ceną. Taki szwedzki koloryt!

Cenne rupiecie
Dla nas żeglarzy, w Ystad najważniejszy jest usytuowany przy bramie portowej antykwariat. A raczej skład z żeglarskimi starociami. Wejście do niego przenosi nas o co najmniej sto lat wstecz. Już przed drzwiami widzimy stosy zardzewiałych łańcuchów kotwicznych, zdemontowane ze statków stare windy i wyłowione z wody zmurszałe kotwice. W progu wita nas wielkie koło sterowe i zapach dziegciu wydobywający się ze zwojów grubych, konopnych lin. Na podłodze, na ścianach, na regałach, nawet na suficie, wykorzystując każdy skrawek wolnej przestrzeni znajdują się wszelkie morskie różności.

... i ciekawe starocie
Obok starych mosiężnych śrub napędowych, drewnianych wielokrążkowych bloków i talrepów, tuż przy zaśniedziałym naktuzie, zabranym z jakiegoś żaglowca, tłoczą się zdezelowane pompy zęzowe, zakurzone kibelki, stare ukaefki i historyczne radary. A obok tych rupieci, na szklanych półkach stoją zabytkowe morskie lampy naftowe i statkowa porcelana. Leżą sekstanty, lunety, kompasy i przybory nawigacyjne. A tuż przy tych cudeńkach, nie pasując do staroświeckiego sprzętu, wiszą nowe sztormiaki, kamizelki pneumatyczne i błyszczące nowością odbijacze.

Kumpel z rejsu przy kole sterowym z żaglowca
W pierwszej chwili odnosimy wrażenie, że panuje tu bałagan jak na wiekowym strychu. Ale właśnie ten bałagan ma swój urok! Do woli możemy węszyć po zakamarkach magazynu, wszystkiego dotykać i "oglądać palcami". Możemy spróbować dźwięku starego mosiężnego "rogu mgłowego" lub przejrzeć wypłowiałe pocztówki. Ci zaś, którym coś na jachcie się zepsuło i muszą szybko naprawić usterkę, mogą w tym składowisku znaleźć brakujące części. Zwłaszcza jeśli jednostka na której pływają, ma już swoją historię. 


Simrishamn

Podejście do portu

Port zbudowany specjalnie dla żeglarzy. Można do niego wpłynąć w naprawdę ciężkich warunkach. Oczywiście, jeśli ma się zaufanie do własnych możliwości i sprawności jednostki którą się dowodzi!

System falochronów i rozbudowany awanport, z którego wąskim wejściem wchodzi się do basenu jachtowego, wysokie granitowe nabrzeża, wszystko to stwarza poczucie bezpieczeństwa i komfortu cumowania. Do tego porządny socjal i WiFi.

Załoga przy planie miasta
Ciche miasteczko
Miasteczko, jak to w Skandynawii, niewielkie. Kilkanaście wąskich uliczek, z ciasno przytulonymi do siebie kamieniczkami. Kościół na rynku, otoczony rzeźbami z brązu, o co najmniej frywolnej tematyce (u nas by to nie przeszło!). Port rybacki i stojący w nim zabytkowy, z końca dziewiętnastego wieku, kecz Sarpen.

W miasteczku można zwiedzić muzeum motoryzacji i etnograficzne. A z pobliskich pagórków widać już niedaleki Bornholm.

Kościół na głównym placu
... i wspomniane rzeźby

  
Karlskrona – port wojenno-obronny.

Twierdza w wejściu do zatoki
Podejście, zwłaszcza po modernicacji systemu pław (2014), jest proste i łatwe. Mimo to konieczne jest odrobienie lekcji nawigacyjnej i zapoznanie się z locją.

W XVII wieku Szwecja toczyła wojny w Europie, ze zmiennym szczęściem. Aby utrzymać panowanie na Bałtyku, król Karol Gustaw XI nakazał, by w archipelagu wysp zbudować port wojenny i stocznię dla szwedzkiej floty. Miasto stało się zapleczem dla głównej bazy marynarki wojennej królestwa.  Minęły stulecia i dzisiaj, my żeglarze, możemy wpływać do tego zakątka.

Bastion
Już w cieśninie, chronionej podwodną groblą, mijamy dwie, położone na przeciw siebie, twierdze. We wnętrzu zatoki przepływamy obok kilkupiętrowego bastionu, pełnego otworów strzelniczych. Dalej mijamy główną twierdzę i ukryty za ceglanymi murami port wojenny. Nawigujemy między wyspami i płyciznami skalnymi. Obserwując okolicę, szybko uświadamiamy sobie marną sytuację wrogiego Szwedom okrętu, który by chciał bezkarnie zapuścić się na ten akwen.

Port jachtowy w Karlskronie to nowoczesna marina ze wszystkimi udogodnieniami, potrzebnymi żeglarzom. Niestety WiFi z małą przepustowością sprawia problemy. Prognozę i pocztę da się jednak odebrać. Prąd i woda na kejach działają bez zarzutu.

W maju port jest jeszcze pusty!
Miasto położone jest na kilkunastu wyspach. Pod koniec dziewiętnastego wieku Karlskrona spłonęła. A że jej zabudowa była w dużej mierze drewniana, do współczesnych czasów, z historycznej zabudowy, zostało niewiele. Po pożarze, centrum miasta odbudowano w stylu secesyjnym. Z dawnych czasów zachowały się kamienne i ceglane zabudowania wojskowe. Obecnie, część z nich jest udostępniona do zwiedzania.

Okręty wojenne przy nabrzeżu Muzeum Morskiego
"Obowiązkiem” każdego żeglarza, trafiającego do Karlskrony, jest wycieczka do muzeum morskiego! To co najmniej cztery godziny zwiedzania. Zaopatrzeni w interaktywny przewodnik, oczywiście z polskim lektorem, dowiemy się jak powstawała Karlskrona, obejrzymy projekty i modele drewnianych okrętów. Zgłębimy tajniki i problemy budowy dział morskich. Poznamy życie mieszkańców miasta. Będziemy mogli nauczyć się prostej nawigacji i na „symulatorze” spróbujemy swoich sił przy wiosłowaniu. Lub wystrzelimy z działa okrętowego do przepływającego okrętu. Oczywiście, jak na Szwecję przystało, okrętu duńskiego!

Stratedzy - postacie historyczne




Model okrętu podwodnego

Warsztat szkutniczy

Model okrętu wojennego z XVII w

Cena biletu wstępu, zależnie od natężenia sezonu turystycznego, waha się między dziewięćdziesiąt a sto pięćdziesiąt koron. W przeliczeniu na złotówki oznacza to około sześćdziesięciu dobrze wydanych złotych.



Kalmarsund

Trasa zaczyna się po mostem
Z Karlskrony, na otwarte morze możemy wyjść cieśniną południową. W odległości ośmiu mil na południowy wschód od niej leży kilka wysepek o wspólnej nazwie Utklippan. Jest tam mały porcik i widoczna z odległości dziesięciu mil, czerwona latarnia morska. Na wyspie nie ma ani jednego drzewa. Za to na wyślizganych przez lodowce skałach, w otoczeniu morskiego ptactwa, wylegują się foki! Przepływając koło tej wyspy, warto zatrzymać się na niej, choćby na kilka godzin.

Inną, bardzo ciekawą trasą prowadzącą z Karlskrony do Kalmarsundu, jest szlak przez szkiery. Jest on jednak niedostępny dla jednostek z masztami wyższymi niż 18m. Bo właśnie takiej wysokości jest przejście pod mostem drogowym. "Tobias" bez problemów pod tym mostem przechodzi!

Aby wybrać się na tę trasę, musi być dobra pogoda. Jacht powinien być zaopatrzony we właściwe na ten akwen mapy. Płycizn tu dużo i przejścia między nimi ciasne. A oznakowania, jak to w Szwecji, głównie z drewnianych tyczek. Nocą lub w mglisty dzień, szlak ten jest raczej niedostępny. 

We mgle lepiej tu nie pływać!
Najlepiej pokonywać go w piękny, słoneczny dzień, bo widoki jakie oferuje nam ta kraina są niezapomniane! Płyniemy między niewielkimi skalnymi wyspami, porośniętymi trawą, na których pasą się owce i zupełnie nie interesujące się naszą obecnością, sarny. Na wyższych wysepkach rosną liściaste lasy. 

"Obserwator"
Nad brzegiem wody często znajdziemy bordowe, drewniane domki. Przy każdym z nich jest niewielki pomost z zacumowaną łódką. Trasa ta, ciasna i kręta na początku, wyprowadza nas na rozległe i bardzo płytkie rozlewisko, z którego po pewnym czasie wydostajemy się na wody Kalmarsundu.

Jachcik przy prywatnej keji
Właśnie ten ostatni fragment trasy jest najtrudniejszy. Bezpieczny tor wodny ma tu szerokość około dziesięciu metrów, a po obu jego stronach czają się podwodne skały. Na błędy w nawigacji nie ma tu miejsca!


Pomimo sporych emocji, towarzyszących przepływaniu przez szlak, jest on bardzo atrakcyjny. Stanowi ciekawy przerywnik w morskiej włóczędze. A aparaty fotograficzne załogi, trzaskając co chwila fotki, rozgrzewają się do czerwoności!

Orzeł na skalnej mieliźnie
Malowniczy widok



KIERUNEK PÓŁNOCNO ZACHODNI

Kanał Falsterbo

Podnoszony most drogowy na Kanale Falsterbo
Po wyjściu ze Świnoujścia najkrótszą drogą do Sundu jest, prowadzący w poprzek półwyspu Falster, kanał Falsterbo. Akweny po jego obu stronach są płytkie i usiane skalnymi płyciznami. Należy więc ściśle trzymać się wyznaczonego drewnianymi, nieoświetlonymi tyczkami, toru wodnego. Przy dobrej widoczności, nocą czy za dnia, podejście do Falsterbo nie sprawia trudności.

Wejścia po obu stronach są szerokie, łatwe i dobrze oznakowane. Wpływając od południa, trafiamy do sporego awanportu, przechodzącego w szeroki i głęboki, prowadzący na północ, kanał. Mijamy zwykle otwarte śluzy i na silniku płyniemy w stronę zwodzonego mostu drogowego. W sezonie żeglarskim jest on otwierany co godzinę, ale tylko od świtu do zmierzchu. Gdy więc docieramy do niego nocą, zmuszeni jesteśmy do zacumowania przy potężnych, betonowych blokach. Jednak bez możliwości wydostania się na ląd.

marina w Kanale Falsterbo
Po przejściu otwartego mostu, możemy zacumować w sporej marinie, znajdującej się na zachodnim brzegu kanału. Mamy w niej przyzwoite łazienki i dostęp do WiFi. Oraz wliczone w cenę portu rowery. Z nimi jest jednak pewien kłopot, ponieważ kluczyki do blokad kół większości tych pojazdów są zagubione. Stoją więc te rowery smętnie w swoich stojakach i rdzewieją bezczynnie.

Brzegi Kanału Falsterbo porośnięte są sosnowymi lasami, rosnącymi na piaszczystych wydmach. Jego zaś południowy skraj, to rozległa plaża, która w ciepłych miesiącach zaprasza do morskich kąpieli. Zwykle postój w Kanale lub w marinie ograniczamy do niezbędnego minimum. Albo, jeśli uda się trafić na moment otwarcia mostu, bez zatrzymywania przepływamy na jego drugą stronę. 



Sund

most w Sundzie
Po minięciu Kanału Falsterbo, północnym torem wodnym, prowadzącym przez skalne płycizny, zbliżamy się do najwyższego i najdłuższego w Europie mostu, łączącego Półwysep Skandynawski z Półwyspem Jutlandzkim. Jego dwustupięćdziesięciometrowe pylony, podtrzymujące wiszącą część przeprawy, widać daleko z morza.

farma wiatraków pod Kopenhagą
Pod mostem prowadzi odgałęzienie rozwidlonego w tym miejscu, głównego szlaku żeglugowego łączącego Bałtyk z innymi morzami. Ruch statków, oznakowane pławami i "kardynałkami" skalne przeszkody, tory wodne, światła sektorowe, ogromne farmy wiatraków i często występujący po sztormach, silny prąd wody, wszystkie te okoliczności stwarzają świetne warunki do ćwiczenia nawigacji. Zwłaszcza nocą, gdy otaczający nas horyzont usiany jest mrugającymi kolorowymi światełkami, wśród których musimy, w oparciu o mapę, odnaleźć bezpieczną drogę do portu.



Kopenhaga

Syrenka Kopenhaska
To stare, portowe, piękne miasto. Wejścia do niego bronią bastiony i mury obronne. Już na położonych w pobliżu miasta wyspach widzimy ukryte wśród zieleni stare fortyfikacje. Są one gęsto rozsiane w pobliżu Głównego Kanału czyli cieśniny między Zelandią i wyspą Amager. Tutaj wpływały żaglowce z towarami i okręty wojenne. Nad Kanałem kupcy budowali swoje składy i magazyny. Tu powstawały warsztaty szkutnicze oraz zaplecze potrzebne do obsługi cumujących jednostek i rozwijającego się handlu. W pobliżu Kanału zbudowano również pałac królewski i okazałe budowle rządowe.

W obecnych czasach stare magazyny, spichlerze i składy zostały zamienione na biurowce lub urządzono w nich drogie lofty. Część zabytkowych budynków zajęły szkoły artystyczne: teatralna, baletowa, muzyczna i pracownie plastyczne. A w opuszczonych fortach Christianii ulokowała się społeczność dawniej nosząca nazwę "hipisów".

brama prowadząca do Christianii
Na brzegach Kanału wybudowano monumentalny gmach opery i nowoczesny w kształcie budynek teatru. A w pobliżu usytuowano hotele, ekskluzywne galerie i sporo eleganckich kawiarń. Wodami Kanału i jego licznymi odnogami, poruszają się tramwaje wodne, wożące turystów zwiedzających miasto.

zabytkowe jednostki na kanale Nyhavn
Żeglarzy zaciekawi Kanał Nyhavn, na którym cumują zabytkowe małe żaglowce i statki parowe. Zobaczymy tu drewniane, ponad stuletnie barki transportowe i latarniowiec pełniący kiedyś służbę w okolicach Helgolandu. W pobliżu zaś, przy Nabrzeżu Królewskim, stacjonują duże żaglowce, pełniące nadal morską służbę.

marina miejska
W Kopenhadze do dyspozycji żeglarzy jest wiele marin. Najchętniej przez wszystkich wybierana jest Marina Królewska położona w zabytkowym centrum miasta. Na zwiedzanie Kopenhagi warto poświecić nie tylko dzień, ale i cześć nocy. Ponieważ jest to miasto tętniące życiem przez całą dobę! Choć w tak krótkim czasie i tak nie uda się poznać nawet części jej ciekawych zakątków.

centrum miasta



Helsingor

zamek w Helsingorze (źródło: gazetapodroznik.pl)
Port i ogromny zamek strzegący przejścia przez najwęższe miejsce w Sundzie. Jest ono tak ciasne, że stojąc na jednym brzegu tej cieśniny, widzimy ludzi po jej drugiej stronie!

Trasa z Kopenhagi do Helsingoru prowadzi pomiędzy dużymi wyspami i położonymi blisko siebie brzegami Sundu. Pełno jest tutaj płycizn i przeszkód podwodnych. Dzięki dobrym oznakowaniom, nawigacja w tym rejonie jest prosta. Jednak jak zawsze, wymaga ona dokładności i skupienia nad mapą.

Marina w Helsingorze, choć niezbyt duża, zapewnia jednak wszelkie podstawowe wygody. Jest ona położona u stóp pięknego, warownego zamku. W jego to murach Szekspir umieścił historię Hamleta. Stąd latem możemy przyglądać się kolejnym wizjom przedstawiania tej sztuki. Często wizje te, mówiąc językiem młodzieżowym, są "mocno odjechane". Stanowią jednak swoisty koloryt tego miejsca.

marina pod zamkiem Kronborg (źródło: gazetaporoznik.pl)
 Zamek otoczony jest systemem wałów i murów obronnych, chroniących dostępu do głównego budynku fortecy. Jej wysokie ściany, zwieńczone kopulastymi hełmami wieże, dobrze są widoczne z morza. W promieniach wstającego wczesnym porankiem słońca wyglądają niezwykle malowniczo.

Zamek możemy zwiedzać zaczynając od sal wystawowych, aż po chłodne, głębokie lochy. Patrząc zaś z wałów obronnych na północ, widzimy rozpościerający się przed nami Kategat i otwierającą się drogę do dalekich krain!




 CHRISTIANSO

Christianso na horyzoncie
Niewielki archipelag skalnych wysp, położony w odległości około 10Mm na północny wschód od Bornholmu. W sprzyjającej pogodzie, z portu w Allinge, Gudhiem czy Svaneke, możemy tam dotrzeć zaledwie w dwie, trzy godziny. Gdy jednak wieją silne wiatry z południowo zachodniej ćwiartki, lepiej tę grupę wysepek opłynąć dookoła. Porobić zdjęcia, poszukać często pluskających się w pobliżu fok i do zacumowania wybrać zupełnie inne miejsce. Wejście do portu na Christianso jest bowiem wąskie i otoczone skałami. Lepiej więc nie ryzykować!
 Archipelag składa się z trzech głównych wysepek i kilku, często ledwie wystających z morza, mniejszych skalistych grzbietów. Przez ludzi zamieszkałe są tylko dwie największe wyspy. A ich wielkość jest taka, że spacerowym marszem, można je obejść w ciągu dwóch godzin.

południowe wejście do portu
W cieśninie pomiędzy nimi zlokalizowany jest bardzo mały port rybacki, w którym cumują również jachty. W letnich miesiącach jest ich tyle, że wieczorni spóźnialscy, z powodu ciasnoty panującej w porcie, muszą czasami zawrócić na Bornholm.

Sygnału WiFi nie ma. Jest też prąd i „od biedy” woda. Do niedawna, woda na wyspy była dostarczana z Bornholmu. Od kilku lat, działa tu jednak odwiert artezyjski. I problem braku wody został częściowo rozwiązany.

Wszystkie te niedogodności cumowania, rekompensuje malowniczy krajobraz archipelagu. Już z morza widzimy mury obronne, bastiony i wieżę, zbudowanej tutaj w siedemnastym wieku małej fortecy. Za jej murami, ukryte są koszary i zabudowania wojskowe, które do naszych czasów przetrwały w niezmienionej formie. Podpływając bliżej, spostrzegamy obserwujące nas z otworów strzelniczych, zabytkowe armaty. Na wznoszących się stokach wyspy, widzimy małe domki, ukryte między granitowymi skałami.

latarnia na wieży
Zabudowania łączą kręte, ukryte w zieleni uliczki, prowadzące wzdłuż murków z luźno ułożonych, płaskich kamieni. Zadaniem tych ogrodzeń była ochrona małych warzywnych ogródków przed działaniem silnych, często lodowatych wiatrów.

przepełniony port
Wyspy Christianso to rezerwat ptaków morskich, żyjących na stałe w tej okolicy. I tych, zatrzymujących się w czasie wiosennych i jesiennych migracji. Jest więc to raj dla ornitologów i miłośników przyrody. Wiosną każdy skalny zakątek zajęty jest przez ptasie rodziny. Szczególnie zaskakujący jest widok, gniazd kaczek edredonowych. Gniazdują one dosłownie wszędzie, nie bacząc na bliskie sąsiedztwo ludzi. Potrafią założyć gniazda przy ścieżkach, pod ławkami, przy leżących na nabrzeżu skrzynkach na ryby i pomiędzy różnymi portowymi rupieciami. Spacerując po wyspie, naprawdę trzeba patrzeć pod nogi!

samica Edredona na gnieździe
kacze przedszkole
Późna wiosną, samice kaczek wyprowadzają z gniazd czarne, puchate maluchy. I najkrótszą drogą prowadzą je do wody. Można wtedy zaobserwować scenki, gdy środkiem wąskiej, kamiennej uliczki wędruje kacza rodzinka, a ludzie ustępują im z drogi.
 By ptaki miały zapewniony spokój, na wyspie nie ma kotów ani psów. A dzieci (ludzkie) których zresztą jest na Christianso bardzo mało, są tak wychowane, że nie niepokoją ptasich sąsiadów.

Tobias w porcie na Christianso
Co roku na wyspy przypływają ogromne masy turystów. Po to więc, by ten piękny zakątek Bałtyku nie został zniszczony i rozdeptany, wprowadzono ścisłe zasady jego odwiedzin. Dzięki nim, wyspy mają szansę być nadal schronieniem dla morskich zwierząt. I przetrwają dla następnych zwiedzających je pokoleń.

Chrystianso, jeśli tylko warunki pogodowe pozwolą, stanową stały punkt rejsów wokół Bornholmu. 



 BORNHOLM 

Svaneke z morza
Bornholmskie porty to w większości małe „dziuple”. Niezwykle urokliwe, otoczone naturalnymi lub sztucznie usypanymi skalnymi falochronami, dające schronienie niewielkiej ilości jachtów. Widziane od strony morza miasteczka, oświetlone promieniami porannego lub wieczornego słońca, tworzą malownicze widoki, przesycone pastelowymi kolorami ścian domów, czerwienią ich dachów i wszechobecną zielenią! Stłoczone blisko siebie domki, wciśnięte między wystające spod trawiastych zboczy, granitowe skały, zostawiają niewiele miejsca na kręte, często stromo wznoszące się uliczki. Tu i ówdzie, nad zabudowaniami, rozpościerają swoje rozłożyste skrzydła, białe wiatraki.

Ruch samochodowy w miasteczkach jest niewielki. A krążące po Wyspie autobusy, choć normalnych rozmiarów, wydają się w tej scenerii, niezwykle wielkie!

Podpływając do tych porcików, często musimy uważać na płycizny i wystające spod wody, grzbiety skalnych potworów. Oznakowania nawigacyjne są raczej słabo widoczne. Konieczne jest więc rzetelne zaznajomienie się z mapą podejściową. A to okazja do poprawienia lub uzupełnienia swoich umiejętności nawigacyjnych.

Okolice portów, zwykle obstawione są sieciami rybackimi. Co dodatkowo, zwłaszcza nocą, podnosi adrenalinę załodze i kapitanowi! Cumowanie w zatłoczonym basenie, na muringu lub często do burty stojącego już przy kei jachtu, wymaga od załogi zręczności i rozumienia manewrów portowych. Tak więc ten kto, po kilku cumowaniach na Wyspie opanuje aktywną pracę cumami i odbijaczami, nie będzie miał już problemów w innych, większych portach.


Hammerhavn
Każdy port, każde ukryte za nim miasteczko, stanowi oddzielną atrakcję turystyczną. Główne zajęcie mieszkańców Bornholmu skupia się wokół przedstawienia turystom tradycji związanych z życiem na wyspie. Tak więc przypływając do  porcików, takich jak Allinge, oprócz zwiedzania, możemy spróbować wędzonych w prawdziwym dymie olchowym śledzi. W knajpce w Gudhiem, za cenę jednej wejściówki, możemy „pod wentyl” najeść się tradycyjnych, bornholmskich potraw. A  w Svaneke  wstąpić do miejscowego browaru na kufelek ważonego tak samo od setek lat złocistego piwa. Możemy spróbować smaku lodów i karmelków, produkowanych metodą jeszcze „z przed wojny”.
  Z tymi smakami trzeba trochę uważać. Bo gusta skandynawskie czasami odbiegają od naszych. I możemy trafić na potrawy które nas smakiem zaskoczą. Na Wyspie, zwłaszcza w dni sztormowe, gdy pływanie jest utrudnione, można pożyczyć rowery i zrobić wycieczki po zabytkach architektonicznych. Zwiedzić zamek wznoszący się nad portem w Hammerhavn, lub zobaczyć dwunastowieczny kościół położony blisko portu w Tejn. Cumując zaś w Nexo, rowerem jest już nie daleko do piaszczystych plaż na Dueodde.

W kilku portach możemy odwiedzić małe huty, w których wytwarzane są szklane cudeńka, zajrzeć do pracowni ceramicznych lub odwiedzić warsztat tkacki. W miasteczkach pełno też jest małych sklepów ze starociami, antykwariatów oraz niedużych galerii plastycznych. W sklepikach z pamiątkami, przeważają wyroby zakorzenione w tradycyjnym rękodziele.

Każdy bornholmski port oferuje żeglarzom przyzwoity socjal. Czyli łazienki i toalety, zmywalnie mnożących się w rejsie „garów”, świetlice w których można spotkać się w większym niż messa pozwala, gronie. Zawsze jest prąd i słodka woda. I w wielu portach, WiFi. Tak więc kontakt „z rzeczywistością” jest zapewniony.

Ze Świnoujścia na Bornholm zwykle płynie się kilkanaście godzin. Przy mocnych wiatrach, wchodzimy do portów na zawietrznej, bezpiecznej stronie Wyspy. Bornholm, przy większości tras, jest nam zawsze po drodze!


Svaneke





huta szkła w Svaneke




widok na morze
wędzone śledzie i tradycyjne piwo
Hammershus
Gudhiem
s/y Tobias w Roenne


RUGIA

Wyspa ta leży, patrząc z główek Świnoujścia, na kierunku północno zachodnim. Jej główny port - Sassnitz, znajduje się w odległości nie całych dziesięciu godzin od Świnkowa. I stanowi dobre schronienie dla jachtu, gdy wiatr postanawia poszaleć. Lub gdy załoga, nie nawykła jeszcze do fali, zaczyna „marudzić”.

kredowe klify
Dla żeglarzy ważne jest również to, że przy silnych wiatrach z kierunków zachodnich, płyniemy pod osłoną jej brzegów i nie jesteśmy narażeni na rozhulane fale, pędzące przez otwarte morze. Gorzej gdy niesie nas sztormowy wiatr wschodni. Wtedy, na płyciznach przy wejściu do Sassnitz, należy przygotować się na niezłą huśtawkę!

Podchodząc do Rugii z kierunków wschodnich i południowych, widzimy wyłaniający się z wody wysoki i rozległy garb wyspy. W większości miejsc jest on porośnięty pięknym bukowym lasem, który widziany z otwartego morza nadaje wyspie czarno zielony kolor.


plaża na Rugii
Zbliżając się stopniowo do ciemnych brzegów, zobaczymy wynurzające się spod widnokręgu, wysokie, kredowe klify. Półwysep Witow z widoczną z dala latarnią Arkona i półwysep Jasmund pokryty gęstym, bukowym lasem, wsparte są na kilkudziesięciometrowych białych ścianach, stromo urywających się do morza. Sztormowe fale, niszczą te brzegi, doprowadzając do ich znacznej erozji. Wybrzeże u stóp urwisk usłane jest oberwanymi wraz glebą pniami potężnych drzew, pokryte grubą warstwą wypłukanych z kredy krzemieni i przywleczonych przez lodowiec granitów. Widoki te są niezwykle malownicze i dzikie w swoim wyglądzie. Wycieczka podnóżem urwisk wciąga tak dalece, że należy zwracać uwagę na pokonany dystans. Bo każdy następny cypel zachęca do zajrzenia, co się za nim kryje, kilometrów w nogach przybywa, a trzeba zostawić siły, by wrócić na jacht! 

Wybierając się na wycieczkę „pod klify”, należy włożyć porządne obuwie. Zabrać naładowane akumulatory do aparatów. I nastawić się na solidne czyszczenie ubrania i butów z przylepiającej się do wszystkiego kredy i gliny.

Z zachodnich wybrzeży tej Wyspy jest już niedaleko do duńskich portów w Klintholmie i Gedser oraz do niemieckiego Rostoku. Przy mniej korzystnych wiatrach, mamy możliwość wyboru ciekawej trasy. Na Rugii wpływamy "Tobiasem" do trzech portów: Sassnitz, Glowe i Stralsundu. 

widok na Sassnitz
Sassnitz to duży port turystyczny. Ma łatwe i dostępne przy każdej pogodzie wejście. W środku sporo miejsca do manewrowania oraz cumowania. Oczywiście gdy się „zagłębić w temat”, przestaje to tak różowo wyglądać. Bo już na samym wejściu możemy nadziać się na ciągnącą się z prawej strony płyciznę. Długie nabrzeże przy południowym falochronie, jest bez prądu - ale stoi się przy nim za darmo. A w marinie dla jachtów płaci się za numer stanowiska, a nie za długości łódki. Może być to ogromnym zaskoczeniem dla kogoś, kto nie zna cennika. Kody do łazienek zmieniają się o osiemnastej po południu. Płacąc więc rano za dobowy postój, musimy domagać się od bosmana, podania kodów wieczornych. Bo w przeciwnym razie do łazienki nie wejdziemy! Wiele lat z „socjalem” w Sassnitz były problemy, ale nareszcie jest normalnie. Prysznic to koszt jednego euro.
Samo miasteczko ma charakter kurortu, podobnego do naszego Sopotu. Ciekawym elementem architektonicznym jest zbudowany niedawno, wiszący most, którym możemy szybko dostać się z portu do miasta. W samym zaś porcie stoi, udostępniony do zwiedzania, brytyjski okręt podwodny -pamiątka po okresie zimnej wojny.  

Niewątpliwą zaś tutejszą atrakcją jest tablica pamiątkowa poświęcona Leninowi! Stoi ona skromnie ukryta na brzegu głównego placu i nie rzuca się zbytnio turystom w oczy. Jednak „gdy nasi wrócą” ;) zawsze lojalne władze miasteczka, będą się mogły jej istnieniem pochwalić!

tablica upamiętniająca Lenina
W Sassnitz jest kilka przyzwoitych marketów, w których za podobne lub nawet niższe, w porównaniu do polskich cen, możemy uzupełnić zapasy. Choćby chleb i świeże warzywa. Nie mówiąc już o piwie lub mocniejszych alkoholach, o których warto pamiętać, zwłaszcza wybierając się do portów szwedzkich!

Glowe to malutki port, położony w głębi zatoki o tej samej nazwie. Wejście do niego jest wąskie i otoczone wałem narzuconych głazów. By nie było zbyt łatwo, prawie po środku wejścia do portu, stoi wbity w dno larsen, czyli stalowy pal, bardzo utrudniający manewry!

wejście do portu w Glowe
W porcie łazienki i sanitariaty, bardzo przyzwoite. Nawet jest miejsce do zmywania naczyń. A tego w Sassnitz nie ma! Miasteczko maluśkie, letniskowe, przylegające do rozległych, piaszczystych plaż. Wymarzone miejsce do kąpieli w czasie flaut na morzu. Z portu rozciąga się piękny widok na zatokę, zamkniętą od północy groźnym przylądkiem Arkona. 

Arkona
Stralsund - miasto leżące w cieśninie między Rugią a stałym lądem. Bardzo ciekawe, choćby ze względu na sporą liczbę zabytków architektonicznych. I przede wszystkim, na przepiękne oceanarium, do którego bilet wstępu kosztuje 14 – 20 euro! - zależnie od tego jaki zakres zwiedzania się wybierze. By jednak dopłynąć do Stralsundu, trzeba pokonać płytkie rozlewiska, oddzielające ten port od otwartego morza. Dobrze oznakowany tor wodny jest bardzo wąski i kręty. Zwłaszcza trudne jest podejście północno zachodnie. Otaczające go płycizny są niezłą szkołą nawigacji. A pokonywanie go nocą, przysparza wielu emocji. Warto jednak, choć raz przepłynąć tę trasę, by nauczyć się rozpoznawania świateł, kolejnych pław torowych i sprawdzenia swojej odporności psychicznej w trakcie sterowania na trudnym akwenie. Bywa bowiem tak, że tuż obok płynącego torem wodnym jachtu, stoją na swoich cienkich nóżkach mewy! A stoją one na niewidocznym w mętnej wodzie, dnie płycizn ograniczającej farwater!

Przejście wschodnie, w porównaniu z zachodnim, jest dużo łatwiejsze. Jest ono jednak dłuższe i jego pokonanie zabiera wiele godzin. Ciekawym momentem jest przepływanie pod zwodzonym mostem, łączącym w Stralsundzie Rugię ze stałym lądem. W chwili jego otwarcia, z potężnych głośników usytuowanych na brzegu, rozlega się podniosła pieśń w rytmie marsza. Jak twierdzą znawcy języka niemieckiego, jej słowa mają żegnać tych, którzy odpływają i witać nowo przybyłych. Jest to bardzo ciekawe i zaskakujące zdarzenie. U bardziej doświadczonych wiekiem żeglarzy przywodzące jednak na pamięć, masowe uroczystości „ku czci”! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz