czwartek, 15 stycznia 2015

Zimy ciąg dalszy....

Wiatr szarpie, rozpiętą nad pokładem plandeką! Szum i łopot przetaczają się nad mesą! Nadchodzi kolejne załamanie pogody! Czyli niż nadciąga. Będzie ich w tym sezonie remontowym jeszcze kilka … kilkanaście?

Łódkę nakryłem stu pięćdziesięcioma metrami kwadratowymi powierzchni. Przez ten cienki dach, udało mi się bezpiecznie, przepuścić komin od pieca! Pieca, który łykając kolejne brykiety drzewne i eko groszek, ogrzewa mesę. Na rufie, gdzie sypiam,
nie mam grzania. Ale na dworze nie jest zimno. A na noc zawsze mogę włożyć czapkę!
W planach, mam przeprowadzenie z mesy na rufę nadmuchu ciepłego powietrza. Ale to chyba wtedy, gdy mrozy zaczną dopiekać! ”Dopiekać” to dobre słowo! Bo gdy w styczniową noc,
w temperaturze powietrza poniżej dwudziestu stopni, na golasa wypadłem z sauny, dając nura w puszysty śnieg, a po chwili chlupnąłem do wody w wyrąbanym w lodzie przeręblu, poczułem wyłącznie pieczenie skóry! Zimna nie czułem wcale! :) … Ale to było dawno temu, w Finlandii!


                                                                         uśpiona przystań

W Szczecinie nie ma problemów z mrozami! Choć nie do końca jest to prawdą! Gdy przyprowadziłem Tobiasa z Holandii i postanowiłem na nim zamieszkać, szczecińska znajoma, uspakajała mnie, że w tym rejonie „…jeśli zimą będzie przez tydzień minus pięć stopni, to znaczy, że jest bardzo zimno!” No i po piętnastym stycznia, temperatura spadła poniżej dwudziestu stopni! Mróz trzymał trzy tygodnie! W mesie, pomimo grzania piecykiem naftowym, było plus pięć. A na rufie, materac przymarzł do koi, a śpiwór do ściany! Przynajmniej nocą, nie zsuwał się ze mnie! :) Następny rok był taki sam! Może nawet gorszy. Nocami pod łódkę przychodziły zmarznięte lisy, które dokarmiałem świeżymi kurczakami. A na jeziorze, tuż przy porcie, orły kombinowały nad padłym dzikiem.
Zima w szczecińskim, zdaniem mojej znajomej, miała być lekka … od tamtej pory, nie wierzę kobietom! ;) :D
 Obecna zima jest łaskawa! Nie mrozi, nie śnieży, nie robi scen.
I daje pracować na pokładzie! Niech tak zostanie! Do wodowania, niecałe trzy miesiące! A do pierwszego rejsu, niecałe cztery. Ktoś może powie, że to dużo czasu. Oczywiście! To bardzo dużo czasu. Zwłaszcza dla tych, którzy tylko na rejs czekają! Ja z doświadczenia wiem, że tego czasu, na wszelkie remontowe sprawy jest zawsze za mało!
Ważne, że Tobias, plus minus dwudziestego marca, zejdzie na wodę. I osiemnastego kwietnia weźmie pierwszą, tegoroczną załogę! No i wreszcie wyjdzie w morze! Przecież wszyscy na to czekamy!

10 dni później.....
 
Fajna ta zima! Na razie łagodna i ciepła. Tylko ciągle wieją silne wiatry! Praktycznie nieustannie wieje zachodni wiatr! Szarpie on plandeką, szarpie łódką i kominem od pieca! Parę dni temu, nad portem przeszła potężna nawałnica. Myślę że wiało około 50 węzłów! Lało wściekle i nawet dwa razy mocno zagrzmiało! W efekcie sztormowych podmuchów, dzielnie walcząca z wichrami plandeka w końcu pękła! 
Urwały się zaczepy na zawietrznej stronie. A luźna płachta wpadła w łopot. I w oka mgnieniu pękła prawie do szczytu dachu! Pracowałem wtedy na pokładzie. I widziałem co się dzieje na zewnątrz. Lecz nim zdążyłem zbiec na dół i złapać wściekle łopoczącą materię, ta już się darła! W strugach deszczu i w silnych podmuchach nawałnicy, przytrzymałem szalejący fragment mojego hangaru. O wiązaniu, w jedną osobę, nawet nie było mowy! Zrobiłem węzeł z luźnego kawałka plandeki i czekając, aż burza minie, trzymałem go z całej siły. Dopiero gdy podmuchy zelżały, udało mi się     podwiązać urwany bok!Pęknięcie jest długie. Lecz można je będzie naprawić. Jednak musi przestać wiać i padać.Na szczęście, po mimo przechodzących, kolejnych nawałnic, dziura nie powiększa się! Nawet przyzwyczaiłem się do "okna" w hangarze. Mogę przez nie na świat popatrzeć! Bo niby mieszkam na brzegu jeziora, to jednak prawie go nie widuję! A teraz i ja i kot, możemy zobaczyć, "większy kawałek świata"

okno na świat