wtorek, 8 lipca 2014

Kot musi odejść!


Nie da się z Gamoniem pływać! Na początku sprawiał on wrażenie, że jest zadowolony z życia na łódce. Niby trochę marudził gdy był odpalany silnik. I z tej okazji próbował czmychnąć na ląd. Jednak później przyzwyczaił się do hałasów. Przy startowaniu z portu, przestał uciekać i nawet, chować się za lodówkę. Leżał sobie spokojnie na prawej górnej koi. I ze stoicyzmem przyglądał się nawet pracującemu odkurzaczowi. W drodze, wychodził na pokład. Spacerował po deku, wylegiwał się pod owiewką. Wydawało się, że po życiu w wiejskim domu i następnie na czwartym piętrze w bloku, życie łódce zaczęło mu odpowiadać. „Z ludział”. Czyli przestał bać się obcych na pokładzie. Choć na lądzie nadal pozostał 
 nieufny do nieznanych mu osób.


Rok temu jednak, nastąpiła w nim zmiana. I z biegiem czasu, wyraźnie się ona pogłębia!
 Dokładnie rok temu, czyli na przełomie czerwca i lipca, pływaliśmy w ciężkich warunkach. Przez kolejne dwa tygodnie, ciągle sztormy, burze i tarzanie! Jeszcze dodatkowo, kąpiel w przykrytej „filmem” z ropy, portowiance we Władysławowie. Oczywiście, pomimo dogłębnego wycierania ręcznikiem i tak Gabryś się wylizał, co nie wyszło mu na zdrowie żołądkowe. 

Wysiadać z łódki, chciał już w Groenhoegen na 
Olandii. Ale tam swoje stresy odreagował na szwedzkich, dwóch, Bogu ducha winnych, miniaturkach szpiców. Gdy opadły go pod śmietnikiem, wtrzepał im jak husaria Czarnieckiego, Szwedom w bitwie pod Warką! :-)
Trochę się po tym odprężył. Cóż z tego, jeśli zaraz pod Christianso dorwała nas burza! I sam widziałem, jak źle uwiązany stołek nawigacyjny, ganiał go po mesie!

 
Gabryś, definitywnie wysiadł w Svaneke na Bornholmie. Nie była to ucieczka. Po prostu, gdy rano chcieliśmy odpłynąć, najadł się i wysiadł!
Wracałem do Svaneke przy kolejnych rejsach. Szukałem go po zaułkach i ogródkach, „kicikiciałem” nocami. - Bez skutku! Aż po trzech tygodniach, sam wrócił! Przybiegł do portu głodny i stęskniony. Dostał jeść i został wygłaskany i wypieszczony przez całą załogę. No i przez pewien czas trzymał się łódki i nie protestował przeciwko żeglarstwu.
Jednak w tym roku, Kot się wycwanił! Gdy zaczyna się krzątanina, związana z przygotowaniem do drogi, Kocisko próbuje czmychnąć z łódki. I co raz częściej mu się to udaje. Nawet wie, kiedy mamy zamiar płynąć, a kiedy nie! Bo gdy planujemy całodniowy postój w porcie, nic rano z koi go nie ruszy. A gdy mamy zamiar wypłynąć, zwiewa!
On po prostu nie chce pływać!!!



No i mam z nim problem. Bo do jesieni będzie musiał wrócić do mieszkania na czwartym piętrze. A już po tygodniu, dostaje w nim szału! Może też pojechać na wieś. Ale tam będzie wśród obcych ludzi i na dokładkę z ósemką kotów, które „miastowego” przyjmą co najmniej chłodno! 
Oczywiście, gdy na zimę wrócę do Dąbia, zabiorę go na przystań. I całą zimę, tak jak poprzednie, będzie sobie biegać po dworze lub spać przy piecu w mesie. 
Teraz jednak muszę go skreślić z listy załogi. Nic bowiem na siłę! Bo jeśli ktoś żeglarstwa nie kocha, to udawanie na nic się zda. Morze wszystko zweryfikuje!



2 komentarze: