piątek, 22 sierpnia 2014

Sztorm pod Karlskroną



Załoga poszła do muzeum. I mam czas na pisanie. Wiatr wyje w szczytach budynków i gwiżdże na wantach. Chwilami przez port przechodzą silne podmuchy, kołyszące jachtem i wciskające go w wodę.
Do Karlskrony przypłynęliśmy o północy. Port nabity po brzegi, nie oferował dużego wyboru miejsca do cumowania. No bo kto jak nie Polacy pływają w taką pogodę! Stanęliśmy więc przy wysokim nabrzeżu oblepionym napisami "rezerve". - może to dla nas? - śmialiśmy się. Po blisko dwunastogodzinnej przeprawie z Bornholmu, byliśmy zmęczeni i nie chciało nam się szukać innego miejsca do postoju. Zmęczeniu towarzyszyło uczucie głębokiego zadowolenia. Radości z przeżycia pięknej żeglarskiej przygody. Zakończonej zasłużonym odpoczynkiem w porcie.

Ze Svaneke na Bornholmie wyszliśmy przed jedenastą. Już kawałek od brzegu, południowo zachodni wiatr, złapał nas w swoje ręce. Postawiliśmy jedną trzecią genuy czyli małego foka i pognaliśmy w stronę Christianso. Brzeg Bornholmu przykrywał morze więc jeszcze nie było zbyt dużej fali. Postanowiłem podpłynąć blisko, by załoga, choćby z morza, mogła zobaczyć malowniczy krajobraz archipelagu. Z Christianso pewnie wyglądało to tak, jak gdybyśmy zamierzali wpłynąć do tego portu. Pewnie robiono zakłady, czy nam się uda, czy rozbijemy się na skałach przy wejściu. 
A havenmajster grzał silniki "Elephanta" czyli ratowniczego kutra :). My pognaliśmy jednak dalej. Z każdą przebytą milą, fale rosły i robiły się coraz bardziej imponujące. Wiatr tężał i przy silnych podmuchach oraz wywożącej fali z rufy, czasami powodował ostrzenie. Bardzo to było nieprzyjemne, ponieważ Tobias ustawiał się wtedy bokiem do nabiegających kolejnych fal i kładł się w głębokich przechyłach na zawietrzną burtę. Załoga zgromadzona w kokpicie, przypięta szelkami, z razu zaniepokojona sytuacją, ucichła. Gdy jednak zobaczyła, że Tobias świetnie radzi sobie z falami i przechyłami, ożywiła się. Nowe wahnięcia jachtu, przyjmowała z okrzykami radości i nawet zaczęła śpiewać szanty.
A fale rosły. Jak to w czasie sztormu, były one wysokie. Oraz interferencyjne, wyższe niż pozostałe, długie wały wody, nadchodzące jeden po drugim. Trzeba było na nie uważać. Gdy nadbiegały, ustawiałem Tobiasa rufą do nich i wtedy, podnosiły one jacht wysoko w górę i bezproblemowo, przechodziły pod jego kadłubem. Jednak nie wszystkie z nich dało się uniknąć. Wtedy, woda z ich załamujących się grzyw, zalewała kokpit i kąpała załogę. 

Było podobnie jak w czerwcu pod Olandią - wtedy płynęliśmy 35 godzin non stop


Zwykle tak jest, że pierwsze godziny sztormu, gdy załoga widzi że "nic się złego nie dzieje" budzą entuzjazm. Entuzjazm przykrywający lęk przebywania w nowym, obcym i groźnym środowisku.
Później, gdy mijają kolejne godziny i narasta zmęczenie, kończą się śpiewy i rozmowy. I w kokpicie zapada cisza. Następuje etap oczekiwania na dopłyniecie do portu. Co godzina, po naniesieniu pozycji na mapie, wachtowy oznajmia jak duża odległość dzieli nas jeszcze od portu. Gdy płyniemy szybko, informacje
o odległości są "budujące". Inaczej jest gdy musimy się halsować i po mimo upływającego czasu
i zostawionych za rufą mil, odległość od portu wolno maleje. Wtedy odczyty z mapy są deprymujące! - "Marek! Daleko jeszcze? Cholera!!!"
Wiatr nas jednak gnał do portu i po dwudziestej drugiej już mijaliśmy podwodną groblę zamykającą  wejście do zatoki pod Karlskroną. Jeszcze tylko siedem mil przez spokojny już akwen. I weszliśmy do portu.
Na wyjście w morze, pod tak silny wiatr, ze "świeżą" załogą, zdecydowałem się z kilku powodów.
Po pierwsze zapowiadany sztorm był z południowego zachodu. Czyli całą drogę do Karlskrony wiało
z baksztagu. Po drugie, wejście do zatoki karlskrońskiej jest głębokie i szerokie oraz bardzo dobrze oznakowane. Nie stwarzające żadnych problemów technicznych. Więc dotarcie do brzegu, z silną dopychającą falą, nie jest w tych warunkach niebezpieczne. Po trzecie, załoga, choć w większości bez doświadczenia morskiego, po kontrolnych "pawikach" pierwszego dnia rejsu, przestała chorować i na pokładzie, zachowywała się swobodnie. Najlepszym dowodem na to było śpiewanie szant, tak pierwszego dnia jak i wczorajszego. A w drodze ze Świnoujścia do Svaneke wiało przecież do 44 węzłów!
No i po za tym, Tobias jest ciężką jednostką "do zadań specjalnych"! Czyli "jeśli załoga wytrzyma, to Tobias wytrzyma na pewno"!
Gdyby był to wiatr, zapowiadany z kursów ostrych, zajmowalibyśmy się życiem portowym ;)
A z wiatrem z baksztagu, mogliśmy polecieć na północ! Płynęliśmy całkiem szybko! Chwilami powyżej ośmiu węzłów! A przecież nieśliśmy tylko małego foczka! Wiatr smagał nas podmuchami do dziesięciu B. No i oczywiście dopadały chmury pełne świeżej słodkiej wody! Za to co chwila wychodziło słońce i na niebie pojawiały się przepiękne tęcze! Jedna z nich, była pełna. To znaczy zaczynała się i kończyła na burcie Tobiasa! To dobry omen dla jachtu. Bo przecież na końcu tęczy jest ukryty skarb. A Tobias jest takim skarbem!!!

nasz "skarb"

środa, 13 sierpnia 2014

Załoga Tobiasa




Kolejna załoga kończy rejs. Bardziej było to chorwackie pływanie niż bałtyckie. Bo z wiatrem bieda, za to słońce dopiekło. Choć trafił się jeden dzień gdy Bałtyk pokazał swój mocny charakter. Wiało, tarzało, padało i było chłodno. Poleciały nawet, wypuszczone na wolność ptaszęta. 
Więc załoga ma jednak zaliczone Morze Bałtyckie! ;)



Teraz zbliżamy się do Świnkowa. Widać już dźwigi w porcie i wielkie banie wznoszące się nad Gazoportem. Idziemy oczywiście na silniku. Rano wiatr jeszcze coś tam kombinował. Ale koło południa obraził się na nas i odmówił współpracy. Dla porządku niesiemy jeszcze grota. Ale telepie się on smętnie i nie ciągnie.
A na przyszły tydzień zapowiadają się wiatry bardzo przyzwoite! Takie po dwadzieścia i więcej węzłów. I to nie lokalnie, lecz na całym tutejszym akwenie.
Obecna załoga o tym wie i marudzi, że rejs był tylko tygodniowy.

szorowanie pokładu
szczęśliwa załoga za burtą
Załoga zawsze w gotowości
Czasem obiad ucieka nawet na flaucie...
Takie marudzenie ciągle się powtarza. Czyli kolejne schodzące na ląd załogi, są niezadowolone z tego powodu, że zapisały się tylko na jeden tydzień pływania.
Bo rzeczywiście, w ciągu jednego tygodnia rejsu, nie ma czasu na przeczekiwanie złej pogody. Zwłaszcza flauty. Ciągle trzeba się spieszyć by zdążyć na termin końcowy. No i nie można popłynąć daleko, bo po kilku dniach trzeba już myśleć o powrocie. Jeśli na taki krótki czas nałoży się przedłużająca się, lub spóźniona choroba morska, to tydzień może być całkiem nieudany.


Jednocześnie, w harmonogramie rejsów na kolejne lata, obawiam się proponowania dwutygodniówek. Po pierwsze dlatego, że mam z nimi złe doświadczenie. Czyli często nie było na nie kompletu chętnych. I w ostatniej chwili musiałem rejsy dzielić na krótsze etapy. Po za tym słyszę od potencjalnych chętnych to,  że mogli by pojechać,  ale w innym terminie.  Czyli "patrz punkt pierwszy" :) A jednocześnie, jak wspomniałem, szereg osób chętnie wybrałaby się na dwutygodniową włóczęgę po Bałtyku.
Jedyną więc możliwością by rozwiązać ten problem jest stworzenie na Facebooku  grupy o nazwie "Załoga Tobiasa". Będzie ona gromadziła osoby,  które już na Tobiasie pływały, mają do niego sentyment
i chcą wrócić na jego pokład. Członkowie "Załogi" będą mogli porozumiewać się między sobą i umawiać na wspólne rejsy, wspólne dojazdy do portu i tak dalej.

 
I właśnie w ramach takiej grupy, będzie możliwość "dogadania się" na rejs dwutygodniowy. Bo nie ma przecież żadnych przeciwwskazań ku temu, by połączyć dwa tygodniowe rejsy
w jeden dwutygodniowy! I miast tracić czas na piątkowy powrót do portu przesiadkowego, popłynąć maksymalnie daleko.
I zwiedzić zakątki Bałtyku, niedostępne w czasie jednego tygodnia pływania! Tak jak to było w czerwcu, gdy zawijaliśmy do portów na Olandii.
Postaramy się wysłać zaproszenia do wszystkich dotychczasowych uczestników rejsów na Tobiasie. Może się jednak okazać, że nie do wszystkich mamy adresy kontaktowe. Więc proszę,  nie czujcie się w takiej sytuacji "dotknięci pominięciem" i sami, jeśli będziecie mieli ochotę, zapiszcie się do "Załogi Tobiasa".


Gudhiem
Karlskrona
...i Świnoujście przed dziobem....

czwartek, 7 sierpnia 2014

Flauta




Flauta...Morze gładkie, leniwie kołysząca się tafla sprawia wrażenie jak gdybyśmy płynęli po gęstym oleju. Upał. Pot spływa po czole i przykleja koszulę do pleców. Tym razem owiewka już nie jest błogosławieństwem. Zasłania załogę przed słabym wiaterkiem powodowanym jazdą na silniku.
W rozgrzanym powietrzu unosi się mgła. Linia horyzontu zaciera się. Nie wiadomo w którym miejscu kończy się morze i zaczyna niebo. Przez tę mgłę przebija się upalne słońce. Grzeje i wyciąga z człowieka całą siłę witalną i chęć do życia! A nad tym wszystkim góruje "ryk" silnika.






Znudzona, przegrzana załoga wymyśla różne zajęcia. Grę w karty, zgadywanki, opowiadanie kawałów.
W kokpicie ląduje głośnik z mesy i "na fula lecą" szanty... Od gorąca jeść się nikomu nie chce, choć temu
i owemu uruchamia się "gastrofaza". Idą więc w ruch krążki ryżowe smarowane dżemem. Ewentualnie kisielki, ale one są ciepłe i nie mają jednak wzięcia! Ach! Że by tak choć łyk zimnego piwa! Przecież Poręba śpiewa że "... tylko piwka złoty łyk, przywróci ci morale ..." Ale zasady na Tobiasie są twarde. I choć jęzory załogi wiszą do pasa, piwko grzecznie spoczywa w ładowni.

Jedyny sposób na ratowanie się przed upalnym szaleństwem, to chłodzenie się wodą morską. Na platformie kąpielowej, na achterdeku, na dziobie, polewamy się z wiadra zaburtówką. W tych temperaturach, mycie pokładu to elitarny przywilej. Wreszcie ktoś wpada na pomysł by popływać na linie za łódką! Nie ma żadnego zagrożenia przecież. Śruba głęboko ukryta za sterem nie pokaleczy. Drabinka kąpielowa ułatwi wyjście z wody. No i oczywiście kapiąca się osoba ubiera się w uprząż wspinaczkową. I do wody schodzi przywiązana do pokładu liną asekuracyjną. Więc jest bezpieczna.
Kąpiel jest super i zabawa jeszcze lepsza! I nawet, choć wydaje się to niemożliwe, po dłuższym siedzeniu w wodzie, pojawia się uczucie lekkiego chłodu.


Do wieczora ani grama wiatru! Cóż. Taka to pora roku! Przełom lipca i sierpnia to raczej pływanie jak
w Chorwacji. Silnik i postawiony grot dla cienia na pokładzie. 


Ale już niedługo wiatry wrócą i będzie można popływać na żaglach!