czwartek, 9 stycznia 2014

Zęza



Zaczął się styczeń. Zimy nie ma nadal! Super! W piecu palę tylko trochę, a w mesie mam naprawdę ciepło! Używam drewna, brykietów drewnianych i węglowych. No i ekogroszku.
Oczywiście, paląc węglem, nawet tylko groszkiem, muszę czasami, pobawić się w kominiarza, bo rura dymowa przytyka się sadzami. No, ale to też jakieś urozmaicenie codzienności życia!

                                         zabezpieczony wylot z komina

                                          komin wypuszczony przez forluk

                                         przyjemne ciepło

                                         gdy nie palę w picu kot sobie radzi!

Mrozu nie ma! Więc prace remontowe na zewnątrz łódki, idą pełna parą!
Od czasu, gdy stałem się szczęśliwym właścicielem Tobiasa, męczyło mnie to, że nie mogę dostać się do głębokiej zęzy! Konstrukcja łódki, uniemożliwia jej oczyszczenie i tym bardziej konserwację jej wnętrza! Szczelina, którą mogę zajrzeć do środka jest za wąska, a zęza za głęboka, by cokolwiek, można było przez nią zdziałać! Owszem, wszystko, co przez tę szczelinę do środka wpadnie, zostanie już na zawsze w tej przepastnej studni! A obok tego wlotu, znajduje się ładownia żarciowa. Trzy lata temu, do zęzy wpadł serek topiony w plastikowym pudełku. A w zeszłym roku, puszka rybek.
Serek wytrzymał! Za to w puszcze, rozwijająca się tam, obca cywilizacja, podniosła rebelię i rozerwała krępujące ją ścianki! Czyli konserwa wybuchła. No i zęzy, zaczęło … „walić”!  Szybkie jej płukanie, problem oczywiście rozwiązało!
Wiosną zeszłego roku, fachowcy prześwietlili kadłub Tobiasa. Badania wykazały niezmienne sześć milimetrów blachy w każdym miejscu! To bardzo dobrze! Bo łódki tej wielkości zwykle robione są z blach cieńszych. Głównie z tak zwanej czwórki lub nawet trójki. Więc szóstka i to po tylu latach pływania, to świetna grubość!
Jednak widok „zapyziałej” zęzy nie dawał mi dalej spokoju! No i w końcu podjąłem decyzję o jej otwarciu!
Decyzja decyzją, ale fizycznie trzeba wziąć maszynę i na płetwie balastowej, przeciąć blachę! Stal ma tę właściwość, że można do woli ją ciąć i spawać! Wycinając starą, skorodowaną blachę i wstawiając w to miejsce nową, osiąga się sytuację, taką jak zaraz po wybudowaniu konstrukcji. Ważne by spaw był położony prawidłowo i do „zdrowej” stali!
To jest oczywiste. Jednak, nim zdecydowałem się dokonać pierwszego cięcia, odwlekałem ten moment, wynajdując sobie inne prace! Bo kaleczenie własnej, ukochanej łódki, nawet dla jej i naszego przecież dobra, to po prostu koszmar! To takie uczucie, jakby się człowiek zabierał do operacji chirurgicznej na sobie samym!
Zrobiłem to jednak! 

                                          tnę!
 
By mieć dobry dostęp do wnętrza, wyciąłem w ścianie płetwy, potężny otwór!
Blacha, nie licząc korozji powierzchniowej, gruba i zdrowa. Jednak z dna zęzy, wygarnąłem dobre wiadro śmieci pomieszanych z tłustym szlamem! Oczywiście wspominana puszka po rybkach i serek topiony również się odnalazły! Pudełko z serkiem, ostrożnie jak niewypał, przeniosłem do śmietnika. No toż by to dopiero była niegodziwość z jego strony, gdyby on, w ostatniej chwili jeszcze eksplodował! Kiedyś byłem świadkiem, jak wybuchają zmagazynowane rok wcześniej i zapomniane jajka! Później, do łódki przez tydzień nie można było nawet zajrzeć! Z serkiem, jednak mi się „ślizgnęło”!

                                         otwarta zęza
 
Teraz jestem na etapie, szorowania i czyszczenia mojej odkrywki. Zaprosiłem już, zaprzyjaźnioną statkową, firmę spawalniczą. Więc gdy tylko skończę antykorozyjne zabezpieczanie zęzy, będzie można otwór zaspawać. 
                                         dojście "jak się patrzy"!

Otwarcie ściany balastu, to może moja nadgorliwość! Jednak po zakończeniu tego etapu, będę miał wewnętrzny spokój. Bo bezpieczeństwo łódki i załogi jest najważniejsze!

                                         Remont się skończy i znów popłyniemy!




 

1 komentarz: