Kalmar Sund, przywitał Tobiasa zmienną aurą, silnym
fordewindem i … wyrwanym z bomu zaczepem obciągacza. Cóż, morze i wiatr, lubią
płatać psikusy w najmniej oczekiwanych momentach! Wszelkie potrzebne narzędzia,
wożę zawsze ze sobą, więc awarię udało się usunąć na wodzie i można było
spokojnie zjeść śniadanie. Mijając
płycizny i ustawione na nich wiatraki płynęliśmy już bez przeszkód w stronę
Kalmaru.
W Kalmarze stanęliśmy późnym
wieczorem. To jedno z większych miast w
Smalandii, bogate
w ciekawe obiekty architektoniczne m.in.: fortecę graniczną, drewnianą starówkę, imponującą katedrę oraz unikalną miejską drewnianą pralnię z lat 20-tych XX w. Korzystając z typowego o tej porze roku braku nocnych ciemności, pognaliśmy zwiedzić warowny zamek z XII, który już z morza zrobił na nas wrażenie. Poprzez kolejne rozbudowy stał się on potężną warownią i zyskał sławę najbardziej niedostępnego zamku w Królestwie. W 1523 roku królem Szwecji został Gustaw Waza, który przebudował zamek, dzięki czemu dziś możemy podziwiać jego piękny renesansowy charakter w najdrobniejszych detalach.
w ciekawe obiekty architektoniczne m.in.: fortecę graniczną, drewnianą starówkę, imponującą katedrę oraz unikalną miejską drewnianą pralnię z lat 20-tych XX w. Korzystając z typowego o tej porze roku braku nocnych ciemności, pognaliśmy zwiedzić warowny zamek z XII, który już z morza zrobił na nas wrażenie. Poprzez kolejne rozbudowy stał się on potężną warownią i zyskał sławę najbardziej niedostępnego zamku w Królestwie. W 1523 roku królem Szwecji został Gustaw Waza, który przebudował zamek, dzięki czemu dziś możemy podziwiać jego piękny renesansowy charakter w najdrobniejszych detalach.
zamek w Kalmarze |
Niespodziewaną
dla nas atrakcją, były stada królików, mieszkających w różnych zakamarkach
fortecy i bezceremonialnie kopiące swoje nory w wałach obronnych! Port w
Kalmarze bardzo przyjemny, palmy na nabrzeżu – w donicach, ale zawsze :-), a
łazienkach dodatkowo można skorzystać z sauny.
port z palmami w tle |
Nie zabawiliśmy tu jednak długo,
naszym celem było Visby. W dalszą drogę wyruszyliśmy około siódmej rano.
Prognoza pogody była korzystna, nic nie zapowiadało sztormu ani takiego
kierunku wiatru, który w efekcie uniemożliwił nam dotarcie do celu. Początkowo towarzyszyła nam
piękna pogoda, która stopniowo zmieniała swoje oblicze na burzowe i coraz
bardziej pochmurne. Płynąc Kalmar Sundem, przyglądaliśmy się z morza Olandii –
drugiej co do wielkości bałtyckiej wyspie. Teren Olandii jest zupełnie płaski, z największym wzniesieniem 55 m
n.p.m. Ze stałym lądem łączy ją do
niedawna najdłuższy w Europie, przerzucony nad cieśniną, sześciokilometrowy most
Őlandbron, który mijaliśmy wypływając z Kalmaru.
Most Olandzki
Niegdyś Olandia była
królewskim terenem łowieckim, a mieszkających tu ludzi obowiązywało bardzo rygorystyczne
prawo. Dziś zachwyca różnorodnymi krajobrazami, wpisanymi na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO oraz
bogactwem flory i fauny. Morze wokół niej jest płytkie, pełne kamiennych
mielizn i słabo widocznych tyczek znaków kardynalnych. Cieśnina stanowi więc
bardzo dobre miejsce do ćwiczenia nawigacji, zwłaszcza nocą i podczas halsówki,
o czym mieliśmy się wkrótce bardzo dobrze przekonać.
Błękitna Panna |
Już przy wyjściu z Cieśniny, mijając po lewo uroczą wyspę Blä Jungfrun (Błękitna Panna), która jest również parkiem narodowym,
zaczęło się rozwiewać. W nocy podpłynęliśmy pod Gotlandię, ale wiatr zmienił
kierunek i zniósł nas 11mil poniżej portu. Nad ranem zaś stężał i halsowanie
się pod rozdmuchującą się dziesiątkę nie miało sensu. Zrobiliśmy zwrot na
Kalmar Sund, by poszukać „cichego portu”. Przepłynąwszy 150 mil, po
kilkudziesięciu godzinach żeglugi w ciężkich warunkach, zmoczeni deszczem i
bryzgami fal, zmęczeni, ale szczęśliwi i zadowoleni z przeżytej przygody
zacumowaliśmy w porcie Borgholm na Olandii, odległym od Kalmaru, z którego
wypłynęliśmy dnia poprzedniego o 16 mil! Tak to już jest na morzu, że
zazwyczaj wiatru jest albo za dużo, albo za mało i zwykle nie z tego kierunku,
który nas najbardziej interesuje! I
trzeba to przyjąć z pokorą!
Rozwiesiliśmy więc tylko „pranie”
i poszliśmy spać, a w zasadzie padliśmy w koje na 12 godzin. Następny dzień był
dla nas dniem odpoczynkowym. Bez lin, bez wiatru, bez żagli i obowiązków! Pełen
relaks i wycieczka krajoznawcza. Czyli na zamek, który wznosił się nad portem.
Zamek Borgholm w czasach swej świetności był potężną budowlą i jednym z
najważniejszych zamków Królestwa. Jego historia sięga XII wieku, a w XVI i XVII znaczenie go
rozbudowano, umacniając fortyfikacje. Wielokrotnie był trawiony przez pożary,
po których obecnie pozostały już tylko ogromne, ale dobrze zachowane ruiny.
Bilet wstępu za 70 koron nie odstrasza ceną. W okolicy zamku mieści się Solliden Slott - letnia rezydencja Rodziny
Królewskiej, słynąca ze swych ogrodów.
ruiny zamku w Borgholmie i okolice
Obierając już kurs
powrotny, ostatnim naszym przystankiem na Olandii, był położony na południu
wyspy, maluśki Groenhoegen. Porcik to
spokojna, cicha okolica, przesympatyczny, zawsze chętny do pomocy żeglarzom
bosman i fajny socjal (A to dla nas żeglarzy podstawa egzystencji!).
W osadzie,
bo trudno ją nazwać miasteczkiem, jeden sklep z wypożyczalnią rowerów. I co
ciekawsze! Kilka, samoobsługowych antykwariatów ze starociami. Warto więc
zabrać ze sobą trochę koron, bo ceny zupełnie przystępne.
Tobias w Groenhoegen |
Południowa część
wyspy to teren, w którym dominują przestrzenie pastwisk i stepu. Stora
Alvaret jest unikalnym obszarem wpisany
na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO ze względu na niespotykany
nigdzie indziej w Europie biotop - rozległe pastwiska, poprzedzielane
kamiennymi murkami i ubogą roślinność. Dzięki wapiennemu podłożu i warunkom
klimatycznym występuje tam aż 30 odmian orchidei. Ponadto atrakcją okolicy jest zrekonstruowany, kamienno ziemny gród
Wikingów Eketorp .
W okresie wakacyjnym, zwiedzając go, można spróbować strzelania z łuku, wypieku własnoręcznie zrobionych podpłomyków, lub przyjrzeć się wykuwaniu białej broni. W zwiedzaniu będą nam towarzyszyć owce, kozy i biało czarne świnki, domagające się drapania za uszami. Wewnątrz skał osadowych, z których zbudowany jest gród, można dostrzec skamieniałe szkielety głowonogów, małży i innych kopalnych zwierząt.
W okresie wakacyjnym, zwiedzając go, można spróbować strzelania z łuku, wypieku własnoręcznie zrobionych podpłomyków, lub przyjrzeć się wykuwaniu białej broni. W zwiedzaniu będą nam towarzyszyć owce, kozy i biało czarne świnki, domagające się drapania za uszami. Wewnątrz skał osadowych, z których zbudowany jest gród, można dostrzec skamieniałe szkielety głowonogów, małży i innych kopalnych zwierząt.
Przybrzeżne obszary południowego krańca wyspy są siedliskiem tysięcy ptaków migrujących, oraz miejscem gniazdowania ptaków morskich i brodzących. Rezerwat Ottenby to jedno z najlepszych miejsc do obserwacji ptaków w Szwecji. Po całym parku poprowadzonych jest wiele ścieżek z przygotowanymi miejscami obserwacyjnymi. Południowy kraniec wyspy wyznacza latarnia Jan Lange z 1785r.
Stora Alvaret |
Do Groenhoegen, można dotrzeć w rejsie tygodniowym. Jednak Kalmar i zwłaszcza Borgholm czy północna Olandia wymagają dłuższego rejsu. Jesienią, we wrześniu popłyniemy raz jeszcze w te okolice. Celem naszym będzie Gotlandia, ale z przyjemnością w drodze powrotnej odwiedzimy Olandię. Jest tam jeszcze sporo do obejrzenia. Na północnym krańcu wyspy znajduje się Trollskogen – Las Trolli. Drzewa, głównie iglaste są tu powyginane w rozmaite kształty tworzą bajkowy krajobraz, jakby wyjęty z powieści Tolkiena. Na plaży w Byrum natomiast znajdują się strzępiaste skały wapienno-marglowe o nazwie „raukar”, tworzące fantazyjne formacje skalne wyżłobione przez uderzające o brzeg fale. Kamienny most prowadzi na maleńką wysepkę północnego krańca Olandii, gdzie stoi latarnia morska Erika Långe z 1845 roku.
typowe zabudowania |
W tym dwutygodniowym rejsie przepłynęliśmy blisko 700 mil, spędziliśmy sporo godzin za sterem podczas jakże różnych warunków na morzu, nie ominęły nas czerwcowe burze ani sztorm. Odwiedziliśmy mnóstwo ciekawych miejsc, przesiąkniętych duchem historii. Klimat Olandii tworzy unikalne połączenie nieskażonej przyrody
i majestatycznych średniowiecznych zabudowań. Wyspa z niezliczona rzeszą wiatraków, kamieni runicznych
i kręgów magicznych przypomina o zamierzchłych czasach, które tu można przeżyć ponownie. Nasza wyprawa to kawał doświadczenia, morskiej przygody i niezapomniane obrazy, które choć trochę staraliśmy się uwiecznić na fotografiach.
Blä Jungfrun |
wiatraki na wodzie |
Groenhoegen |
Erika Lange i północny kraniec wyspy |
Jesienią znów obierzemy kurs na Olandię i Gotlandię |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz