Ledwie
sezon zdążył się rozpocząć, ledwie pojawiły się pierwsze i kolejne załogi,
ledwie wiatry pokołysały i poniosły Tobiasa, a już przyszły jesienne słoty a
wraz z nimi koniec pływania! Jeszcze dobrze nie zdążyłem zaprzyjaźnić się z
załogami, a już nowi załoganci mustrowali na burcie. A po poprzednich zostało,
szybko umykające w niepamięć wspomnienie.
Zawsze
jakoś tak jest, że gdy patrzy się wstecz, to upływ czasu jest błyskawiczny. A
gdy czekamy na jakieś intrygujące nas wydarzenie, to czas wlecze się niemiłosiernie.
A no życie nam płynie nieustannie. I nie warto z niego tracić ani chwili!
Miniony
sezon był naprawdę dobry! Tobias bezpiecznie przepłynął ponad siedem tysięcy
mil morskich. - Z naciskiem na słowo „bezpiecznie”!
Przez
jego pokład przewinęło się dużo fajnych ludzi. Część z nich to wytrawni
żeglarze i starzy znajomi. Część to osoby które były pierwszy raz na Tobiasie
lub pierwszy raz na Tobiasie i na morzu. Sporo osób, zwłaszcza z tej ostatniej
grupy „dostało w kość”. Ale sądząc z porejsowych pożegnań, wrócą one jeszcze na
morze!
-Marek!
Weź ster! Bo nie mogę utrzymać kursu! Nie widzę niczego na horyzoncie i nie mam
na co płynąć!
- Stój!
Nie pękaj! Radź sobie! Masz przyrządy, masz kompas, a skał w pobliżu nie ma.
Ogarnij się i do roboty!
Załogantka/załogant,
drugi raz na morzu. Stoi za sterem i wozi ją/go po okolicy. Bo widoczność na
trzy mile i nie umie utrzymać kursu. Wytrzymał(a) jednak psychicznie i
nauczył(a) się sterowania. Gdy za kilka dni szliśmy nocą w gęstej mgle, tak
gęstej, że aż „zatykało płuca”, ta sama osoba, korzystając jedynie ze wskazań
kompasu, prowadziła Tobiasa jak po linijce! - Warto się dla załóg „pałować”!
Sezon
minął bez większych sztormów. Zwykle udawało się nam na czas dotrzeć do portu i
przeczekać w nim ciężką pogodę. A ci którzy pytają czy „choć dziesiątka
będzie?” niech nigdy dziesiątki nie zaznają! Gdy na morzu był bałagan, załogi
na rowerach zwiedzały okolicę. I oddawały się życiu portowo – towarzyskiemu.
Ostatecznie spędzanie urlopu nie polega na ciężkiej orce!
Poważniejszych
awarii też na Tobiasie nie było.
Tylko na
pierwszym rejsie strzelił wąż ciśnieniowy od przekładni hydraulicznej. Czyli
straciliśmy napęd. A że prawie nie wiało, więc z Bornholmu do Świnkowa
płynęliśmy półtorej doby. Do portu wciągnął nas kuter rybacki ŚWI-7. Dzięki
wielkie Jemu za przyzwoitość i normalne podejście do tego co na morzu się
zdarza! Wiadomo że jeśli sprzęt pracuje w ciężkich warunkach, to zawsze coś
może nawalić. Ważne by z usterką umieć sobie poradzić lub problem jakoś
rozwiązać. I kiep ten kto myśli że serwis wszystko za niego załatwi!
Inną
sprawą jest to, że trudne sytuacje jakie na morzu nas spotykają, pokazują
jakimi jesteśmy ludźmi naprawdę. Obnażają nasze słabości! I odkrywają naszych
prawdziwych przyjaciół. Mając uszkodzony napęd i stojąc bez wiatru sześć mil od
świnoujskich główek, miałem zapowiedzianą pomoc od Piotra Ż. z „zaprzyjaźnionej
aczkolwiek konkurencyjnej firmy” ;) będącego jednak w Kołobrzegu, czyli
pięćdziesiąt mil od Świnkowa. Oraz pomoc od drugiego jachtu pod dowództwem
Dawida pływającego w tym czasie daleko po niemieckiej stronie Zalewu
Szczecińskiego.
Jedyny
kapitan stojący jachtem w Świnoujściu i mogący mnie wciągnąć do portu,
stwierdził że szkoli żeglarzy i nie może tracić czasu na holowanie. Cóż …
- Chwała
kutrowi ŚWI-7! I moim kumplom Piotrowi i Dawidowi! Kilku innych znajomych też
pewnie by chętnie pomogło. Ale w kwietniu o żeglarzy na Bałtyku dość trudno
przecież!
Po takim
preludium, sezon upłynął praktycznie bezawaryjnie.
Krótko
mówiąc, załogi na Tobiasie popływały, pozwiedzały różne porty i bałtyckie
zakątki, „natrzaskały” mil i godzin, połapały ryby. I szczęśliwie wróciły. A to
przecież najważniejsze! Bo nie wszystkim w tym roku udało się dopłynąć do lądu…
Na zimę
Tobias zawinął do Pucka.
Przedarł się przez listopadowe mgły, silne wiatry oraz płycizny Zatoki Puckiej
i zacumował w przyjaznym, puckim porcie jachtowym. Na dniach przyjedzie dźwig,
wyjmie go z wody. I rozpocznie się co roczny sezon remontowy. Oby zima, na
Ziemi Puckiej nie przesadziła z mrozami!